Dlaczego na moich lekcjach uczniowie używają języka potocznego?
Powszechnie uważa się, iż polonista powinien używać na lekcji wyłącznie wzorcowej formy języka i trudnych konstrukcji, bo przecież jest autorytetem dla ucznia. Tylko co z tego, że uczeń będzie słuchał z podziwem mojego wysublimowanego monologu z finezyjnymi wtrąceniami przepełnionymi kunsztownym słownictwem, jeśli nie zrozumie ani słowa? Niekiedy ludzie używają górnolotnych wyrazów, aby sprawiać wrażenie mądrzejszych, bardziej wykształconych, elokwentnych. Budują na tym swój autorytet w oczach rozmówców. Czy celem mojej lekcji jest podbudowanie własnego ego? Czy poczuję satysfakcję, gdy uczeń spojrzy na mnie dokładnie w ten sam sposób, w jaki ja zerkałam na wykładowczynię, gdy pierwszy raz użyła na studiach sformułowania: „monoftongizacja dyftongów”?
W mojej pracy przyświeca mi myśl Alberta Einsteina: „Jeżeli nie potrafisz czegoś prosto wyjaśnić, to znaczy, że niewystarczająco to rozumiesz”. Jednym z elementów jakościowej komunikacji interpersonalnej jest umiejętność dostosowania języka do odbiorcy komunikatu, a celem nauczania jest przecież to, by uczniowie zrozumieli dane pojęcie i mogli wykorzystać wiedzę w innym kontekście. Dlatego każde nowe zagadnienie staram się tłumaczyć najprościej, jak tylko potrafię. Sama – o zgrozo! – używam nie tylko języka potocznego, ale nawet slangu młodzieżowego (jeśli uda mi się za nim nadążyć).
Co mam na własne usprawiedliwienie? Uczę klasy integracyjne w szkole podstawowej. W każdym oddziale znajdują się uczniowie bardzo zróżnicowani pod względem możliwości edukacyjnych. Nie do pomyślenia jest dla mnie sytuacja, bym mówiła do nich ex cathedra językiem zbliżonym do akademickiego. Jaki byłby efekt?
- Trzy czwarte klasy niczego by nie zrozumiały, więc cele edukacyjne nie zostałyby osiągnięte.
- Zamiast integrować, pogłębiałabym podział uczniów w klasie.
- Dzieci, które nie rozumiałyby moich lekcji, czułyby się źle na zajęciach, czego efektem byłby spadek motywacji i obniżenie ich samooceny.
- Pogorszeniu uległaby frekwencja na moich zajęciach.
Dlaczego Polacy – mimo wielu lat nauki szkolnej – często mają problem z rozmawianiem po angielsku? Bariera językowa wynika z tego, że uczymy się gramatyki, bo ktoś zapomniał, że najważniejsza jest funkcja komunikacyjna języka. Podobnie kwestia ta wygląda na polskim, dlatego moi uczniowie również używają języka potocznego – ale tylko w wypowiedziach ustnych. Kiedy rozmawiam z młodzieżą, na przykład na temat jakiejś lektury, zależy mi na tym, by poznać jej opinię, punkt widzenia, poziom zrozumienia. Jeśli uczeń będzie skupiał się na budowaniu złożonych konstrukcji zdań, ucierpi płynność i lekkość wypowiedzi, a w najgorszym wypadku w ogóle nie podejmie on wyzwania, aby się nie skompromitować (dlatego też warto dołączyć do kampanii edukacyjnej „Błędy kształcą”). Ponownie cele lekcji nie zostaną osiągnięte.
Jak zatem pracuję nad poprawą umiejętności językowych wymaganych na egzaminie? Nowe treści – jak już wspomniałam – wprowadzam prostym językiem. Tę bazę stopniowo obudowuję trudniejszymi zagadnieniami/sformułowaniami, podnosząc w ten sposób poprzeczkę, za którą mogą nadążyć uczniowie o węższych kompetencjach edukacyjnych. Dzięki temu KAŻDY UCZEŃ ma dostęp do nowej wiedzy, motywację do nauki i szansę na osiągnięcie sukcesu. Każdy z nich sam później decyduje, jak trudnych konstrukcji lub słów będzie w stanie użyć. Z kolei w czasie tworzenia form pisemnych podkreślam, że język potoczny jest niedopuszczalny, bo zakłóca styl wypowiedzi. Szukamy synonimów, używamy zaimków czy tworzymy parafrazy zdań, aby unikać powtórzeń (do omawiania lektur polecam swoją „Księgę Postaci” – fantastyczna pomoc dydaktyczna, która mi samej ułatwia pracę), tworzymy listę z trudnymi słówkami czy korzystamy z gotowych fiszek.
Czy moje podejście kłóci się z ideą dostosowywania wymagań edukacyjnych? W moim przekonaniu – absolutnie; mało tego – umożliwiam integrację i wyrównanie szans o wiele skuteczniej, niż gdybym z góry przygotowała osobne listy ze słówkami, dzieląc uczniów na grupy według kompetencji edukacyjnych. Kimże jestem, by decydować, który wyraz zapadnie uczniowi w pamięć? Dlaczego miałabym nie umożliwić młodzieży wzięcia odpowiedzialności za własną edukację i samodecydowania w kwestii używania przez nich środków językowych?
Jestem ciekawa, jakie jest Wasze zdanie w tej kwestii. Polecam też zapoznanie się z artykułem Maćka i Ani z opowiedz.to pt. „3 kroki do budowania zrozumiałego przekazu”, w którym poruszają kwestię klątwy wiedzy w kontekście wystąpień publicznych (a do takich z pewnością możemy zaliczyć lekcję).